Kenijczycy nie zliczają kilometrów, liczby treningów. Biegają według zegarków, które pikaniem przypominają, że mają zacząć kolejną sesję fartleku. Nie liczą podbiegów i zbiegów tylko robią je przez godzinę. Koncentrują się na bieganiu, a nie na liczeniu. Tej metody treningowej nauczył Kenijczyków Brytyjczyk Bruce Tulloh w latach 70-tych XX wieku. W 1962 r. zdobył on na bosaka mistrzostwa Europy na 5000 m. To Tulloh zgodnie z kolonialną tradycją porannej rozgrzewki narzucił, że treningi trzeba zaczynać o godzinie 6-tej rano. Dlaczego właśnie o tej godzinie? Tak naprawdę nikt nie wie. O godzinie 6-tej rano jest jeszcze ciemno i tak chłodno, że biegacze trenują w dresach.
Zegarek pozwala nie spóźnić się na trening. Jeśli przyjdziesz o godz. 6.05 to może jedynie usłyszysz gdzieś w oddali tupot dziesiątek stóp. Kenijczycy trenują w grupach. Etiopczycy, z którymi biegałem, są preferują „grupki” składające się z 6-8 biegaczy na tym samym poziomie wytrenowania. Kenijski peleton liczy nawet dwustu biegaczy i biegaczek. Tu nie ma podziału ani na płeć, ani na rodzaj treningu. Jeśli fartlek (w Polsce ten rodzaj szwedzkiego treningu wylansował Jan Mulak jako zabawę biegową) ma 25 powtórzeń po minucie, to po minucie rozbrzmiewa w ciemnościach kakofonia pisków.
O rodzaju treningu decyduje szef lokalnej grupy. Trudno go nazwać trenerem w naszym rozumieniu tego słowa. To przeważnie doświadczony zawodnik, lider, który szlifuje afrykańskie diamenty, by wydobyć z nich pierwszy błysk brylantu. Po drodze tego i innych treningów grupa biegaczy przerzedzi się, część dołączy do innych grup, inni stwierdzą, że nie mają szans stać się mistrzami na miarę Paula Tergata. W każdy czwartek różne grupy biegaczy spotykają się na wspólnym fartleku. Wtedy trening przypomina wyścig. Kilkuset biegaczy nie wie, jak dzisiaj będzie wyglądał fartlek. To sprawdzian dla wielu biegaczy, na jakim są poziomie. Miejsce, na którym przybiegniesz będzie świadczyło, jak daleko jesteś za … Kenijczykami.
Najlepsi trafiają do ośrodków treningowych i podpisują, na wszelki wypadek, kontrakty z menadżerami, wśród których tylko kilku jest Kenijczyków. To wspomniany Tulloh w 1972 r. przygotował reprezentację Kenii do legendarnego występu na Igrzyskach Olimpijskich. Bez zachodniej „myśli szkoleniowej” nie byłoby czarnoskórych mistrzów. Kultowym trenerem, który z poruszających się biegiem Kenijczyków zrobił mistrzów był legendarny brat Colm O’Connell i jego St. Patrick’s High School w Iten. Iten to Mekka biegaczy. Mieszka tu i trenuje przynajmniej dwa tysiące biegaczy i biegaczek. Najlepsi trafią do Europy, USA, Azji. Brat Colm jest Irlandczykiem i wychowawcą dziesiątek medalistów olimpijskich, mistrzostw świata. Wystarczy tylko wspomnieć takie nazwiska jak Richard Chelimo, Mathiew Birir, David Rudisha. Choć nie jest dyplomowanym trenerem, to u niego uczą się trenerzy z Europy i USA. Niektórzy z nich są rozczarowani prostym schematem treningowym, gdyż oczekiwali jakiś tajemnych sztuczek. Brat Colm twierdzi, że plan treningowy, nawet najprostszy jest zasadą. Zaznacza, że nawet jeśli wychodzisz na rozbieganie, to musisz mieć świadomość tego, co za tym idzie: tempa, czasu treningu i tego, co ciebie czeka nazajutrz.
W stolicy Etiopii Adis Abebie też raz w tygodniu na centralny plac wylega ponad tysiąc biegaczy. Możesz przyłączyć się do dowolnej grupy i ćwiczyć aż do zmierzchu. Po warunkiem, że wytrzymasz. Zasady, nawyki wpojone już na treningach w szkole podstawowej zostają do końca życia. Podczas rozgrzewki przed półmaratonem w Pradze Etiopczycy z sympatią kiwali mi, gdy widzieli jak robię ćwiczenia znane tylko w ich kraju. Treningi pod okiem doświadczonego trenera nie pozwalają na nabycie złych nawyków. Trenując w Afryce można się przekonać, że bieganie to nie tylko bieganie. Zwycięzca maratonu w Nowym Jorku Haile Gebremariam próbuje mnie przekonać podczas treningów wokół wygasłych wulkanów, że etiopska szkoła jest nie tylko inna od kenijskiej, ale i lepsza: „Dużo ćwiczymy rytmicznych ruchów, które pozwalają skoordynować całe ciało – argumentuje Haile. – Trzeba wzmocnić cale ciało, bo jest tak mocny, jak najsłabszy twój punkt. Indianie Tarahumara z Miedzianego Kanionu w Meksyku, których na światło dzienne wyciągnął Chriss McDougall w „Urodzonych biegaczach”, też od dzieciństwa grają zespołowo w swoiste połączenie piłki nożnej z hokejem na trawie, a ich boiskiem jest … cała okolica.
Jak się przekonałeś, trening w grupie procentuje. Łatwiej się zmotywujesz i doświadczony trener wyruguje nieprawidłowe nawyki w technice biegania. Na pewno nauczycielem nie jest internet. Do rozmaitych, niekiedy „cudownych” wręcz porad możesz sięgnąć, kiedy masz już solidne podstawy. Będziesz umiał czytać między wierszami i odróżnisz ziarno od plew. Nie ma uniwersalnych planów treningowych, ponieważ każdy z nas, co nie jest odkryciem na miarę Nobla, jest inny, niepowtarzalny, zanurzony w innym otoczeniu.
Nie tylko początkujący biegacze popełniają błąd kręcenia „śmieciowych kilometrów”. Obserwuję wpisy na facebooku: codziennie 12-15 km w tym samym tempie. Na pewno takie bieganie nie zapewni tobie kolejnej „życiówki”. Legendarny brytyjski biegacz Sebastian Coe do znudzenia powtarzał, że długie i powolne bieganie kształtuje powolnych biegaczy. Na taki efekt skazuje się wielu biegaczy, którzy „wiedzą lepiej’ i uprawiają „samowolkę”. Triathloniści, prowadzeni przez trenerów, którzy zaczynali od pływania i kolarstwa, na sesje biegowe poświęcają mało czasu i staranności. Bieganie jest wciskane w wolną dziurę. Dobieg na pływalnię lub halę treningową dobry jest w okresie budowania wydolności, ale nie na dłuższą metę. Jeśli traktujesz trening biegowy po macoszemu, to na efekty długo nie będziesz musiał czekać. Do najbliższego triathlonu.
Po kilku tygodniach wspólnych treningów biegowych przekonasz się, co to oznacza „być biegaczem”. Do tej pory wychodziłeś potruchtać, bo coś trzeba przecież robić na świeżym powietrzu. Kibicowałeś znajomym, gdy biegli w maratonie i zżerała ciebie zazdrość. Wiesz , że bieganie jest dla … ludzi. „Wielka improwizacja” powinna kojarzyć się tobie wyłącznie z Adamem Mickiewiczem.
Systematyczny trening sprawił, że nie patrzysz pod nogi, gdy mija ciebie na pełnym gazie „wyczynowiec”. Machacie sobie na powitanie. Znasz już wszystkich biegaczy na trasach treningowych. Możesz przekonać się, że słowo „start” to nic strasznego i że także ty będziesz wkrótce dla innych początkujących „wyczynowiec”. Jesienne i zimowe miesiące musisz jednak poświęcić na trening i zaplanować swój pierwszy start. Teraz już bez obaw, możesz wyrzucić cudzysłów. To także twoje słowa. Masz do tego prawo, bo podjąłeś decyzję. Nie czekaj na noworoczne postanowienia.